niedziela, 21 października 2007

Hillary Clinton na prezydenta?


Cisza wyborcza trwa do 20:20, z tego powodu nie ma co pisać na temat polskiej polityki, żeby nie robić klopotów tutaj na tym blogu popiszę na temat hamerykańskich wyborów.
Napiszę więc na temat Hamerykańskiej tak dla odmiany. O czym konkretnie, o Hillary Clinton, która z dnia na dzień staje się coraz pewniejszą kandydatką demokratów w wyborach prezydenckich 2008 roku. Do tej chwili, Hillary oglosila swój plan „slużby zdrowia”, który nazwano pieszczotliwie „Hillarycare 2.0”. Zebrala pozytywne opinie komentatorów podczas debaty demokratów w New Hempshire, a co najważniejsze powoli, ale skutecznie zdobywa sympatię wyborców i gwiazd telewizyjnych.

Także ze strony republikanów padają opinie, że to wlaśnie Hillary będzie glówną rywalką wobec kandydata republikanów. I tak na przyklad Jurek Krzak, stwierdzil, że Hillary „z pewnością będzie nominowana przez demokratów do wyścigu o fotel prezydenta”. W podobnej opozycji do Hillary ustawia się Rudy Giuliani, glówny kandydat z ramienia republikanów(nie jest wcale taki rudy jak by to wynikalo z imienia, bardziej lysy jak kolano). Podobnie myślą i piszą opiniotwórcze media, zwlaszcza te sympatiach „demokratycznych”. Cóż więcej może potrzebować Hillary do szczęścia, skoro jej najwięksi oponenci z partii republikańskiej ustawiają się w opozycji do niej, a nie na przyklad do Baraka Obamy?

Moim skromnym zdaniem niewiele. Hillary z roku 2007, to nie ta sama Hillary z 1993. Można powiedzieć, że jako żona bylego prezydenta i senator ze stanu NY, potrafila wyciągnąć wlaściwe wnioski z poprzednich porażek. Jej poglądy nie są już tak bardzo po lewej stronie hamerykańskiej sceny politycznej jak w czasie prezydentury, bardziej gdzieś po środku. Dowodem na to, jest chociażby jej ostatnia deklaracja, że „natychmiastowe wycofanie amerykańskich wojsk z Iraku, byloby blędem, ponieważ „world is a dangerous place”. Czyli, że nasz świat to „niebezpieczne miejsce”.

Czym jeszcze zjednuje sobie Amerykanów Hillary? Otóż bardzo sprytnie gra odgrzewaną reformą systemu zdrowotnego w USA a’ la „wybory 1993”.
Hillary proponuje 47 milionom Amerykanów, którzy faktycznie nie posiadają żadnej opieki medycznej, swój odkurzony plan 2.0. W spoleczeństwie, w którym opieka medyczna dla najbiedniejszych praktycznie nie istnieje, a koszty pobytu w szpitalu mogą zrujnować, jest to coś konkretnego i skierowanego do zwyklych zjadaczy hamburgerów. Dla republikanów jest to dość śliski temat, dlatego, że już raz utopili reformę Clintonów, a to za czasów poprzedniej prezydentury. W międzyczasie nie wymyslili nic nowego, stawiając na status quo. Zresztą ta wojna republikanów z demokratami o „health-care” w stanach, to temat wstydliwy i chętnie pomijany. Dlaczego, ponieważ prawie wszystkie próby reform systemu zdrowotnego zakończyly się fiaskiem, a senatorów zajmujących się reformami wciągnęlo w poważne klopoty. W międzyczasie sytuacja w amerykańskiej slużbie zdrowia zmienila się ze zlej na tragiczną. Na dzień dzisiejszy tylko Hillary ma jakiś sensowny program, jej oponenci tylko hasla.

Moim skromnym zdaniem Hillary ma coraz większe szanse by wygrać wybory w 2008 i stać się pierwszą kobietą-prezydentem w historii USA. Ciekawe jak będzie się czul Bill w nowej roli, „pierwszej damy”? Gdy przyjdzie czas poważnych rozmów międzyrządowych to Hillary będzie zaproszona do gabinetu, a Bill na ciasteczka i herbatkę do saloniku?

Brak komentarzy: