środa, 30 maja 2007

Kolejna klęska PiS-u




Kolejna klęska PiS-u.!
Wieść niesie, że PiS-owi znowu spadło tym razem do około 28%, miejmy nadzieje, że tendencja ta się utrzyma i PiS-owi dalej będzie tak spadać, ale to już w progach powyżej 30%. Fatalna polityka zagraniczna nie uwzględniająca interesów putinowskiej Rosji, oraz żywotnych interesów niemieckich w eurokołchozie, również kładzie się cieniem na poczynianiach tego rządu!!!
Społeczeństwo jest oburzone tropieniem przestępców, ujawnianiem agentów i tajnych współpracowników, oraz odbieraniem rent zasłużonym ub-ekom, dlatego też tak niskie notowania. No bo jak tak można, spyta niejeden autorytet i karcąco pogrozi palcem. Był konsensus pookrągłostołowy (ludzie to co za słowo wyszło ;), a teraz co, burzy się to, co tak ciężko budowano po 1989 roku. Zgroza!!!

Polską wstrząsają afery firmowane przez PiS. Była to tak słynna wanna Wassermana, dworzec we Włoszczowej Gosiewskiego, czy leśniczówka Kurskiego. Afery te przesłaniają w zupełności takie afery jak Orlenu, paliwowa, bankowa, węglowa, Fozz, „sroz” (ładnie się rymuje), oraz inne, których już nie pamiętam, bo nigdy nie zostały wyjaśnione.
Tylko obiektywizmowi telewizji TVN-u PiS zawdzięcza utrzymanie się u steru w ciągu pamiętnej nocnej zmiany bis. To właśnie dziennikarzom tefałenu udało się uspokoić podgrzane nastroje społeczne wokół „taśm prawdy”. Gdyby nie tonujące relacje dziennikarzy TVN-u, rząd ten zostałby całkowicie zmieciony w ulicznych demonstracjach. W tamtym czasie nastąpiła też czarodziejska zmiana Lepera w GW.


Otóż raptem jak za dotknięciem różdżki czarodziejskiej Lepier z prymitywnego chamusia zmienił się w odpowiedzialnego ministra rolnictwa, którego pochwaliła sama Bruksela! Prawda jest taka, że każdy polityk opuszczający PiS ( czy był to Marcinkiewicz, M Jurek, czy powiedzmy Sikorski) raptem wszyscy ci politycy nabierali cech ludzkich. Ale to temat na oddzielny wpis. Rządy Kaczyńskich to bezprecedensowa fala pozytywnej prasy inspirowanej przez nasze patriotycznie nastawione elyty.
Ostatnie dwa lata udowodniły także jak bardzo odpowiedzialną i obiektywną kadrę dziennikarską wykształciliśmy sobie po 1989 roku. Nie ma tu podziałów na dziennikarzy reżymowych i prawdziwych dziennikarzy. Jest zgrana drużyna, która swoim przeciwnikom zazwyczaj niczego nie zarzuca, no chyba... że zapatrzenie się w ojca obiektywizmu politycznego, czyli Goebelsa.

Środowisko dziennikarskie jest kryształowe nie mające nic sobie do zarzucenia, a tym bardziej do ukrycia. Swoim profesjonalizmem i bezstronnością wykazała się też III izba parlamentu RP, czyli TK. Z pewnością wyborami swoich pewniaków do tego ciała będą zainteresowane UE, Niemcy i Rosja, tak jak to w czasach Rzeczypospolitej Obojga Narodów bywało. Ziszcza się więc nasz „dream” Polski prawa, wyidalizowany przez naszego milusińskiego A. Michnika.

Co do TK, to jakokolwiek krytyka tej instytucji powinna być sankcjonowana odebraniem praw obywatelskich. TK to ostoja demokracji, jak to stwierdziły nasze święte autorytety. Czego dowodem była ustawa lustracyjna, gdzie sędzia Stępień dał popis swojej fachowości przy popisowskim projekcie lustracji. Jako, że bubel prawny, jakim po raz kolejny okazał się projekt lustracyjny (zawsze zle, cokolwiek się zrobi zresztą) był także dziełem obu partii, to PO jako partia odpowiedzialna, propaństwowa i opozycyjna przyjęła dzielnie większość krytyki „obiektywnych” mediów. Zaimponował zwłaszcza w tej sytuacji poseł Komorowski, który w sposób szlachetny i mentorski wziąl w obronę swoich młodszych kolegów z platformy. Podobnie wypowiedzi polityków PO, a zwłaszcza Niesiołowskiego, okazywały się być nad wyraz merytoryczne i wyważone.
O posłach lsd nie wspomnę, bo nie będę sobie nimi tutaj zaśmiecał mojego ukofanego bloga.
Podsumuwując wszystko jednym zdaniem: „dziękujemy ci tefałen i GW, dzięki ciężkiej pracy waszych zespołów przyszłość wydaje się być coraz bardziej „różowa” (please bez skojarzeń homotubusiowych). Blogerzy popierający PiS mogą się oddać lenistwu, dobrze wiedząc, że to wy zrobicie za nas najcięższą pracę. Jak to powiedział ostatnio pewien pan na wwaskiej ulicy: tak dalej być nie może, ale typ z kameką i ten mądrala, który objaśniał co miał ten poczciwy człowiek na myśli nie załapali puenty. Dziennikarze zawsze wyjaśniają co też ludzie mają na myśli, żebyśmy czasem nie pomyśleli cuś innego niż zamierzone.

Więc ja powiem jeszcze tak.



Ludzie nie są takie głupie jak siem wam wydaje manipulatorzy medialni!!!
Good job, jak to mówią Hamerykanie.


poniedziałek, 28 maja 2007

program PO programem tvn-u.


Powiem szczerze, że weekendowa konwencja PO budzila moje mieszane uczucia. Z jednej strony obawialem się kolejnej eskalacji języka a’ la Niesiolowski, z drugiej strony mialem taką slabiutką nadzieję, że Tusk zaproponuje nowy „popis”, albo chociaż zaproponuje wspóldzialanie z PiS-em po nowych wyborach. No i oczywiście się zawiodlem. Tusk wpierw skarcil dogmatycznie rządy „koalicji”, po czym dodal, że do polityki nie wrócą Miller, Rywin, tudzież Oleksy.
Rozumiem, że Donaldo nie ma wehikulu czasu i takie „koalicje” nie są możliwe, natomiast slówkiem nie wspomnial Kwaśniewskiego, Olejniczaka i Napieralskiego, ze strachu, że mu może wyborcy uciekną?
Z żalem patrzę na transformację poglądów PO, symptomem tych zmian jest powolne wycofywanie się z: lustracji, potępienia korupcyjnych ukladów (skoro sama buffetowa zatrudnia sld-owskich aparatczyków to lepiej nie ruszać tego jajeczka prawda?), zamiast wzmocnienia prokuratury i policji PO proponuje „wzmocnienie praw czlowieka i obywateli”. To akurat zostawię bez komentarza, bo przypomniala mi się ponura awantura w sejmie po śmierci B. Blidy.
PO nie jest już partią która coś konkretnego proponuje, a slynny podatek liniowy PO to mit „ekonomistów z tefalenu” i zaklinanie rzeczywistości (okolo 95% podatników w Polszcze to podatnicy pierwszego progu, ale kogo to tak naprawdę obchodzi skoro „ciemny lud oglądający WSI-24” kupi każdą bzdurę?). Ważne, że uczeni dziennikarze z ostatniego pintra i „ekonomiści spekulacyjni” wlożyli ciemnemu ludowi do glowy, że PO to taka nowoczesna partyja, a PiS „niszczy gospodarkę” (a czy pamięta ktoś korupcyjne rządy SLD?).
Najgorsze moje obawy budzi haslo „dokończenie prywatycji” mając w pamięci rządy Piskorskiego w wwie i patrząc na „poligon buffetowej” (dobrze tak wwakiom, wybrali „se” przeszlość to niech teraz mają), to te dokończenie „zle wróży”.
Polajanek na temat „slużby zdrowia” nie ma po co komentować, bo „koszyki uslug” to zwykly populizm, a nie konkretne reformy (że PiS tego nie robi, zgoda, ale mając przeciw sobie media, PO i SLD Kaczory musialyby się stać „politycznymi kamikadże”, żeby to poważnie ruszyć). Bo to nie o Polskę i Polaków chodzi, tylko o rozjechanie Kaczorów obojętnie co zlego, czy dobrego zrobią.
Reasumując po raz kolejny PO i banda pismaków chce zrobić z pospolitego czlowieka idiotę, który da się nabrać na gladkie slówka i program bez programu. Swoją drogą biorąc pod uwagę profesjonalizm pismaków w Polsce, którym z lenistwa nie chce się sprawdzić chociażby „teorii podatku liniowego” i klepią bzdury za „autorytetami” bo tak jest trendy, albo stosują żenujące uproszczenia, to ten program PO wygląda „calkiem topsze”.
Dla dworu Tuska mam propozycję, najlepiej oglosić, że program PO to program walterowskiego tvn-u. Robotę za leniwców z PO wykonają dyżurni i obiektywni dziennikarze, a i klakę też się zrobi „na cacy”. Po co się martwić, PiS-owi musi przecież wreszcie spaść do cholery!
No i na koniec, po 2 latach bycia w opozycji PO wygląda coraz gorzej i gorzej. I pomyśleć, że jeszcze 2 lata temu wahalem się, która partia jest lepsza dla Polski.

sobota, 26 maja 2007

Kwaśniewski według Dyzmy


Gdy czytam ostatnio gazetki (głównie te internetowe zresztą) odczuwam głęboki niesmak. Cała ta medialna klaka wokół „powrotu cwaniaka w obronie demokracji III RP”, cały ten szum mędrców broniących swobód demokratycznych (gdy SLD rozkradało Polskę to żaden z tych autorytetów nawet nie pisnął słówka), apele, debaty z udziałem Wałęsy i Olechowskiego, no i nieustanne, ale codzienne strachy w tefałenie dla ynteligentuf, wszystko to razem powoduje, że mam dość. Dość tej obłudy i zakłamania.
Pamiętam, jakie piorunujące wrażenie zrobiła na mnie filmowa adaptacja „Kariery Nikodema Dyzmy”, piorunujące bo tak bardzo prawdziwie opisująca zakłamanie i zidiocenie przedwojennych elit.
Jeśli jeszcze „Karierę Nikodema Dyzmy” można było sobie pooglądać w teliwizorni, no i pośmiać się z debilowatych elit świetnie sportretowanych przez Dołęge-Mostowicza, to niestety żenady elyt III RP nie da się znieść w spokoju. Nawet same postacie tej tragigroteski wypadają różnie, z plusem dla Dyzmy oczywiście. Zacznijmy od początku i zestawmy Olka-aferzystę z Dyzmą-oszustem.
Pochodzenie obu szalbierzy, Dyzma: chłopskie, w pierwszej fazie filmu bezrobotny, budzi współczucie, gościu, któremu zawsze było pod górkę, a rodzina mu wymarła.
Kwaśniewski typowy czerwony sprzedajny aparatczyk, awansujący na szczeblach pzpr-owskiej drabiny. Przypomnijmy, że trzeba było być niezłą swinią, żeby w latach prl-u należeć do partii.
Wykształcenie, no Dyzma magistrem nie był, Kwaśniewski też nie, więc po równo.
Skłonność do kolekcjonerstwa drogich zegarków, palmę pierwszeństwa przyznajemy Kwachowi.
Poczucie humoru: naigrawanie się z Papieża, typowy czerwony bydlak, ale naród go kocha, ba był w papa-mobile, plus dla wszystkich tym razem. Bo i sami Polacy mają poczucie humoru, no i nie lubią, żeby ktoś był za bardzo święty. To na Polaków zle działa i przypomina im o ich ułomnościach, lepiej to wszyćko przykryć rubasznym śmichem.
Skłonność do pań, plotek się nie powtarza, a co na filmie jest, to se można samemu obejrzeć. Plotka czy nie Kwaśnieskiemu by to nie zaszkodziło, wiadomo nasz jest i taki jurny i tak go dobrze w onecie opisali.
I jeden i drugi lubili se wypić, jednak nie sądze, żeby Dyzma był takim bydlakiem, że upić się na grobach poległych żołnierzy (waczył w wojsku, gdzie się przecie nabawił reumatyzmu). Zdecydowanie na korzyść Dyzmy, nie tylko miał poczucie patriotyczne, ale w czasach II RP było nie do pomyślenia, aby jakikolwiek Polak w ten sposób zbeszcześcił groby polskich żołnierzy. Czy Dyzma mógłby stać się kanalią? W przedwojennej Polsce takie prawdy jak zło i dobro, patriotyzm i zdrada, honor i „ludzie honoru”, były jasno określone. Czego przykładem jest chociażby bohaterskie Powstanie Warszawskie. Zostańmy lepiej ten wątek, bo się płakać chce.
Zarówno Dyzma jak Kwaśniewski to kłamcy i aferzyści, każdy w swoich czasach i uwarunkowaniach (na ten temat nie będę się rozwodził, bo mi się już nie chce).
Zarówno Dyzma jak i Kwaśniewski mieli swoje teczki, Dyzma teczkę założoną przez nadispektora policji, Kwaśniewski teczkę w Moskwie, uzupełnianą przez agentów Rosiji.
Powiązania ze światkiem przestępczym: Dyzma zleca „uciszenie Boczka” (ale chyba tylko chodzi mu o pobicie, a zabójstwo to efekt uboczny), Kwaśniewski uwalnia płatnego zabójcę Vogla i kumpla Sobótkę. O ile Dyzma używa drobnych bandytów, to Kwaśniewski korzysta z usług „professionals”. Plus dla Kwacha/prezia.
Otoczenie: Jola i Mańka, gdyby Mańka z Pragi miała ćwierć prasy dla idiotek, jedną dziesiątą usłużności innych zawodowych kretynek, eunuchów i półpederastów w stacjach telewizyjnych, to nie potrzebowałaby jednego liftingu, żeby dowieść swojej przewagi.
Otoczenie Dyzmy i Kwacha, Dyzma nie zadawał się z mafiozami, nie ułaskawiał przestępców, nie kontaktował się z agentami obcych służb. Aaaa zapomniałem, Dyzma wyśmiałby „stręczyciela” Michnika, a z pewnością nie piłby z nim wódki (Dyzma brzydził się frajerami, tak jak na przykład brzydził się „stręczycielem Kunikiem”). Taka moja teza, bo we wczesnym Dyzmie jest mało węża, a więcej cwaniaka.
A tak ogólnie na temat filma i nie, to cała ta nasza przedwojenna elita w swoim zaślepieniu i zachwycie bardzo przypomina dzisiejszą III RP-owską z Olbryskim i pierwszą wierszokletką III RP. Do poematów na cześć Stalina doskonale wpisują się agenci w togach, sprzedajni sędziowie, „autorytety medialne” i wszyscy ci, którym droga była idea Rywinlandu i nienaruszalnych WSI.
Aby obraz był pełen trzeba dodać „uciskanych” pederastów, prześladowane feministki, „euroentuzjastów”, dziennikarzy GW i innych gazetek dla ynteligentów i wszystkich dla których III RP nie była korupcyjnym bezprawiem, ale wyśnionym bajorem w którym świetnie robiło się przekręty na wielką skalę.
Reasumując film o karierze Nikodemie Dyzmie jest dużo ciekawszy, sam bohater jest dużo sympatyczniejszy, natomiast debilizm elit i uwielbienie tłumów (cyrk w cyrku na przykładzie Dyzmy, oraz badania sondażowni w IIIRP i obecnie) jest w równym stopniu porażający. Ja mam w tym jeden problem, film można wyłączyć i całkiem dobrze się po nim śpi, zaś wyśnienie wilkołaka Kwaśniewskiego z zastępem wampirów, wiedzm, strzyg wraz Moniką Olejnik może spowodować chroniczną bezsenność. Czego czytelnikom mego bloga oczywiście nie życzę. Czy znajdzie się w tym umęczonym narodzie jakiś Jakub Wędrowycz z osinowym kołkiem?

poniedziałek, 21 maja 2007

The Clash


Moje pierwsze spotkanie z “Clashem” to wiosna 1983 roku. Płyty, które wtedy pojawialy się w Polsce miały tę zawrotną cenę parunastu, a czasem aż parudziesięciu dularów (lata 80-te ubieglego wieku). Dostępne były też na „targowiskach” i w niezwyklych swiątyniach kapitalizmu zwanych potocznie Pewex-ami.
Tylko moje pokolenie pamięta z jaką nabożną czcią prosiło się zarozumiałą pańcię w Pewexie o wyłożenie na ladę plyty ukochanego zespolu. Sam fakt "bycia za ladą" w tej wymarzonej enklawie kapitalizmu dawal pospolitym sprzedawczyniom poczucie wladzy i arogancji do potęgi n-tej. Prawdę mówiąc panie-ekspedientki kreowaly się na kapłanki niezwyklego kultu zwanego przydługawo w języku suahili-prl "tutaj wszystko można kupić za dolary". Większość upodlonego narodu biegała w tamtych czasach a to za podpaskami, a to za papierem do d... (popularnie zwanym papierem ściernym), oraz ochłapami śmierdzącego mięcha, w zależności gdzie, ewentualnie kiedy „coś rzucili". To była i jest ta milcząca większość, którą w 4 literach mieli czerwoni zdrajcy, a pózniej Balcerowicz z kumplami.

Większość ludzisk w Pewex-ach lat 80-tych to byli tak zwani zwiedzający. Coś jak w dzisiejszym muzeum, gdzie wiadomo, że nikogo nigdy nie będzie stać na oryginalne antyki, chyba, że się ma "a lot of green". Z tego też powodu, gdy dochodzilo do prawdziwej "sprzedaży" (coś jak aukcje antyków) w ludziach budzily się niezwykle emocje. Na takie zakupy zazwyczaj przychodziły caluśkie rodziny (łącznie z dziadkami, kuzynkami i małoletnim bractwem, które też chciało ucieszyć oczy kolorowymi eksponatami na pewex-owskich półeczkach (chcę tu przypomnieć, że PRL-owskim kolorem byla depresyjna szarość). Ten niezwykly obrządek "zakupów" celebrowali tylko synalkowie marynarzy, rodziny lekarzy pracujących w Libii, oraz ci szczęśliwcy, którzy posiadali jakąś rodzine na „bajkowym żachodzie”. Jeśli chodzi o mnie, to niestety należalem do tych pariasów, którzy stali w drugim rzędzie tuż za owymi szczęśliwcami, których sily nadprzyrodzone obdarowaly prawdziwymi pieniędzmi, a nie złotówkami zwanymi pogardliwie "makulaturą".
Cóż tu dużo mówić miesięczna pensja mojej kochanej Mamy nie wystarczała nawet na pół płyty (o ile płyty można bylo kupić w polówce). Trzeba też pamiętać, że człowiek mieszkal w takim raju jak PRL lat 80-tych, z którego wiał każdy kto tylko dostał dokument zwany paszportem (czyli przepustkę do nieba). Tyle tytułem wstępu, a teraz napisze o plycie Clashu zwanej "London calling".
Oczywiście, że „London Calling” zostal wydany jako podwójny album w Wielkiej Brytani w grudniu 1979 roku. Tyle, że w latach 1980-81 w Polsce wybuchla „Solidarność” i nikt nie mial czasu ani ochoty sluchać muzyki, więc przebudzenie się punów to pózny 82 rok, a wlasciwie 1983. Tak było i ze mną. Na plytę Clashu natknąłem się podczas imprezy, na którą zostalem przypadkowo zaproszony przez mojego dobrego kumpla. Gwoli faktografi, to nie ja bylem oczekiwaną osobą, a raczej „sępem” jak to się kiedyś mówilo ( parafrazując Przemka: „dobra idziemy na imprę, a ty wejdziesz na sępa”) To znaczy on był tam zaproszony ze względu na jego walory towarzysko-elokwentniackie, a także ze względu na powodzenie u kobitek, a ja? Ja jako osoba towarzysząca (Przemowi), zostalem warunkowo wpuszczony do mieszkania i już tam zostalem do samego końca imprezy. A na imprezie jak to na imprezie lat 80-tych, kanapki z żółtym serkiem i ogórkiem, plastry kiełbasy szynkowej, tania wódka mieszana z butelkowaną „pepsi”, ciepły plyn zwany piwem (brrrr ale to piwsko bylo niedobre). Ale najważniejsza byla muzyka, dzięki której można bylo zapomnieć o szarej rzeczywistości PRL-u. Muzykę sluchało się nabożnie, prawie jak w świątyni, no i każdy mial swój gust (to akurat wiadome). Czego innego słuchali punkowie, czego innego „normalni” (czyli Maanamu, Perfektu, Republiki), część sluchala TSA, albo „polskiego metalu”, byli tacy, którzy uwielbiali „new romantics” i unawali ich za końcowe objawienie. Nowi romantycy: a zwlaszcza czolowe zespoly dekady: „Roxy music”, „Depeche Mode” i „Culture Club” były wtedy na „topie” wszystkich list przebojów i tego wlaśnie się słuchało w „dobrym towarzystwie”. Natomiast hard punk, a także bardziej „ambitna” muzyka byla dla tych niepokornych, gorzej ubranych,
To może dziwne, ale we wczesnych latach 80-tych słuchało sie dużo polskiej muzyki, no i ta muzyka miala swój smak. Taki smak buntu, niewiary, że coś się zmieni kiedyś na lepsze, mieszankę dekadencji i depresji.
W trakcie tej naszej imprezy raptem zgaslo światło i ogarnęła nas grobowa ciemność (to bylo w tych „świetnych” czasach, gdy „energetyka” oszczędzala prąd okresowo wylączając światlo całym dzielnicom). Efekt zdechnięcia prądu był jak najbardziej upiorny, muzyka z gramofonu zarzęzila potępieńczo, a cały nastrój „siadł” imprezowiczom w jednej chwili. Pamiętam, że zapaliliśmy świeczki, nawet jeden z drugim próbował coś tam zażartować, ale żarty szybko gasly jak iskierki ognia na zalanym wodą palenisku. Czekaliśmy długie dwie godziny na wlączenie prądu, nie wiedząc, czy ten cud nastąpi czy nie, i tak naprawdę mieliśmy się rozchodzić gdy, raptem nastąpił ten wyczekiwany „miracle”, bo nastąpiło światło. No i wtedy "rozłoszczony" organizator imprezy, wyjął z przepastnej szuflady płytę Clash-u (chowaną na takie bardziej odlotowe momenty), a my postanowiliśmy dać czadu w takt „London Calling”. Co się wtedy działo to do końca nie pamiętam (albo wolę nie pamiętać), chyba każdy reagował na tego punka inaczej, ale wszyscy bardzo „żywiołowo”, że tak to powiem. Tak po latach, to chce mi się jeszcze śmiać z tych naszych dzikich tańców i dzikiego wycia, z transu wybudziliśmy się jakoś okolo 8 utworu. To znaczy tak naprawdę to wybudziło nas walenie do drzwi sąsiadów z góry, którzy zagrozili nasłaniem milicji obywatelskiej i donosem do smutnego dzielnicowego za tak pózne zakłócanie ciszy nocnej (bylo ciupkę po północy).
Na takie dictum acerbum wywrzeszczanym przez grubawą paniusię, pozostalo nam tylko zciszyć muzykę i puszczać bardziej „spokojne kawalki”, aby nie drażnić złosliwych sąsiadów. No i jakoś impreza dotrwała, aż do 3-ej nad rańcem. Na mnie ta płytka pozostawiła piorunujące wrażenie, zwłaszcza, że jeszcze tej nocki uciekałem przed jakimiś typami, którym podobała się moja skóra. Można powiedzieć skumulowanie wrażeń.
Reasumując: “London Calling” stała się moją the best of the best of punk, aż do dzisiaj. Płyta kpiarska, w której clashowcy drwią z buntu i rewolucji, wiedząc, że buntownicy pewnego dnia się zestarzeją, a ideały okażą się kartkami wyrwanymi z pamiętnika. Młodych gniewnych zastąpią łysiejący panowie z brzuszkami, a piękne dziewczny przeistoczą się w małociekawe nudziary, no i nic tak naprawdę nie pozostanie poza tymi blaknącymi zdjęciami. Jeśli więc ktoś jej nie „mial na uszach” to polecam.


czwartek, 3 maja 2007

"Arka danza"

Ten blog to alternatywa na wypadek "ewakuacji z salonu-24" Jankesów, no i taki blog, do którego nikt nie będzie mial prawa oprócz mnie (nikt go nie "scenzuruje" za haselko: Geremek to zdrajca, albo Geremek to polakożerca i cyniczny gracz).
Co będzie to będzie, ale biorąc pod uwagę lizusowstwo i tchórzostwo polskiej dziennikarskiej klienteli, to jeszcze dlugo Geremek, Michnik, Walęsa i inni ludkowie (tak mili neoburzuazji III RP) będą uchodzić za herosów i patriotów. Tak dlugo więc będzie panowala swoista cenzura i zwalczanie poglądów innych niż naznaczone przez GW i "ynteligenckie gazetki".
Tak jak napisalem wczesniej (tutaj wspomnialem) jest to alternatywna "arka danza" gdyby tylko salon-24 okazal się "poprawnie-eurokolchozową" formą zniewolenia mysli i poglądów.
Tyle na razie.