Naprawdę nie chce mi się pisać na temat kampani PO, bo wielu blogerów I dziennikarzy zrobiło to dużo lepiej ode mnie. Ja mam tylko jedno słowo na dotychczasową kampanię wyborczą PO: porażka.
Dobija mnie też, włączanie się „ważnych dziennikarzy” do walki politycznej, jak to zrobiła wczoraj MOnisia w swojej kropce nad wsi. Niedługo odechce mi się oglądać czegokolwiek co polsatowskie, albo tefałenowskie, bo nie znoszę nachalnej propagandy prowadzonej przez dziennikarzy. Czy wy nie widzicie jak bardzo się kompromitujecie stając po jednej strony barykady?
Dlatego też dzisiaj... napiszę na temat dolara, gospodarki światowej i … III wojny światowej tak dla rozrywki sobie… No i żeby uciec od tej groteskowej propagandy dziennikarsko-medialnej. Oglądając wypowiedzi analityków i ekspertów finansowo-ekonomicznych dochodzi się do wniosku, że nadchodzi wielki kryzys finansowy i to już nomen omen, bo pod koniec 2008 roku.
Wystarczy przeczytać ostatnie wydania the economist, forbes, czy USA today, żeby dojść do kasandrycznego wniosku: światowa gospodarka pędzi w kierunku finansowej katastrofy. Jeśli ktoś (czytaj fachmani od grubej forsy), nie zdecydują się utopić miliardy dolarów w światowej gospodarce do końca grudnia, to gospodarka hamerykańska wpadnie w taki korkociąg z którego nikt już jej nie zdoła wyprowadzić. Najlepiej ilustruje to dzisiejszy post w internetowym msn-money Jona Markmana (czytuje go od czasu do czasu).
Without coordinated action, the dollar will be crushed, foreign investors will come to U.S. markets simply to borrow cheaply and invest elsewhere in higher-yielding currencies, U.S. economic growth will remain stagnant, more layoffs will ensue, and we'll see a spike in inflation to boot.
http://articles.moneycentral.msn.com/Investing/SuperModels/WhatTheBigBanksArentTellingYouYet.aspx?page=2
Tłumacząc z hamerykańskiego na nasze: dollar dostanie w 4 litery, inwestorzy będą tylko transferować walutę poza USA, ekonomia ulegnie zahamowaniu, nastąpią zwolnienia z pracy i wzrośnie iflacja. Śliczna perspektywa, skoro hamerykańska lokomotywa ciągnie światową gospodarkę od ponad 2 dekad. Załamanie rynku hamerykańskiego to... załamanie gospodarek eurokołchozu i Japoni, a następnie fala zwrotna, która uderzy w Chiny i Indie.
Gdzie Chińczycy upchną swoje produkty, gdy USA i bogaty zachód przestanie kupować tanią chińszczyznę? Nie ma takiej opcji. Chinom więc zagrozi gwałtowne załamanie gospodarcze, wraz ze zwolnieniami milionów chińskich pracowników, strajkami i rozruchami. Jedynym sposobem na „spacyfikowanie” nastrojów będzie ... tak jak zawsze wajna.
To że sytuacja w Azji przypomina Europę z 1912 roku, tego nie muszę za bardzo udowadniać (zrobili to już politolodzy), a czy Chiny przypominają Niemcy przed 1914 rokiem, to dość interesująca analogia. W Azji zarówno Chiny, jak i Indie, uważają, że „krótka” wojna może przynieść przewartościowanie układu sił (parę miesięcy temu, takie to a nie inne, ale dość ciekawe stanowisko zaprezentował hinduski generał na konferencji prasowej (że nie było tam Leskiego...).
Indie już w tej chwili mają największą armię pancerną na świecie, Chiny zbroją się na potęgę, Rosja daleko nie zostaje z tyłu. Dodajmy zaangażowanie militarne Ameryki w Afganistanie i Iraku, nuklearne plany Iranu, rosnący w siłę islamski fanatyzm.
No i mamy przepis na „krótką” nuklearną rozgrywkę.
To znaczy.... zacznijmy najpierw od kryzysu w końcu 2008, który czai się gdzieś tam za rogiem. A potem, to kawałki układanki wpadną, prosto w swoje dawno temu przygotowane miejsca.
I będziemy pisali ze strachem na blogach, że kiedyś to wcale nie było tak zle. Żartuje, wszystko będzie dobrze, Kwaśniewski utworzy rząd z Tuskiem, a Ziobro zostanie osądzony. No i będziemy żyli długo i szczęśliwie oglądając tefałen z polszatem.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz