wtorek, 12 lutego 2008

Obama vs. Clinton

Prawybory w partii demokratycznej ujawniły głębokie podziały społeczeństwie amerykańskim. Już w tej chwili główne hasełko wyborcze „change” („zmiana”) oznacza co innnego dla białych, co innego dla latynosów, a zupełnie co innego dla czarnych Amerykanów. Jeśli kampania prawyborcza będzie prowadzona w ten a nie inny sposób, to ani Obama, ani Hillary nie będą w stanie zasypać ostrych podziałów w obrębie partii demokratycznej, a także w amerykańskim społeczeństwie. Co paradoksalnie może doprowadzić do porażki demokratów w wyborach 2008. Przesadzam?
Chwileczkę, niech to wyjaśnię przy końcu tego wpisu. Przypomnijmy jeszcze raz podziały, Hillary ma zdecydowane poparcie białych (65%), azjatów (ponad 70%) i latynosów (60-70%), natomiast Obama może liczyć na czarnoskórych (80-90%), oraz ludzi o liberalnych poglądach (70%), a także młodych Amerykanów, którzy nigdy nie głosowali dotąd w żadnych wyborach (ponad 70%), a także tych którzy deklarują się jako „niezależni”. (różnice w zależności od stacji telewizyjnej, lub lokalne gazety, ale nie są to żadne CBOS i inne „machinerie-sitwy” funkcjonujące w „Irlandii”).
Wybory, które według zapowiedzi sztabu Clintonów, miały być „formalnością”, stały się niespodziewanie ciężką przeprawą dla Hillary i jej zwolenników. Kolejne tygodnie są coraz gorsze i gorsze, a duet Clintonów nie jest w stanie przejść do kontrataku. Jedno jest już pewne, Hillary traci te osławione kampanijne „momentum”, o którym tak gorąco debatują gadające głowy w telewizorniach, a sztab Hillary wpada w lekką panikę. Dlatego też lecą głowy w obrębie doradców i szefów „kampanijnych”. Największą zmianą ostatnich dni jest pozbycie się Patti Doyle. Patti Solis Doyle była dotychczasową szefową kampanii demokratów, a zastąpiła ją Maggie Williams. Mimo, że wierchuszka sztabu Clintoów starała się „down-play” tę ciekawą informację (nie zmienia się koników w czasie przeprawy, jak głosi stare hamerykańskie przysłowie), a także przedstawić tę zmianę jako mało istotną, to większość stacji telewizyjnych, portali internetowych i gazet podała ten „news”, jako dowód na poważne kłopoty duetu z Arkansas.
Wprawdzie Clintonowie nadal posiadają poważne sumy na prezydencką kampanię wyborczą, bogatych sponsorów i lobbystów, ale pieniądze zdeponowane na letni blitzkrieg, który w zamyśle miał ostatecznie pognębić republikanów i odsunąć ich na kolejnych 8 lat, muszą być użyte właśnie teraz w „bratobójczej” wojnie. Czy Hillary ma problemy finansowe, czy to tylko plotki zwolenników Obamy, na ten temat istnieją różne opinie. Faktem jest, że Clintonowa wyłożyła w tym tygodniu ze swojej własnej kieszeni około 5 milionów dolarów, aby wspomóc gasnącą kampanię. W tym samym czasie Obama uzyskał wsparcie od ponad 200. 000 (!) indywidualncy wyborców, a jego spotkania przedwyborcze to spontaniczne wiece, młodych i entuzjastycznych Amerykanów.
Ostatecznie Hillary liczy na to, że prawybory nie rozstrzygną kandydatury (zarówno Obama jak i Clintonowa nie osiągną wymaganej większości), a o nominacji zdecyduje decyzja superdelegatów partii demokratycznej. Kim są superdelegaci? Są to przede wszystkim gubernatorzy z poszczególnych stanów (partia demokratyczna), członkowie kongresu, a także demokraci z tak zwanej wierchuszki demokratów, gdzie Hillary, a nie Obama, ma zdecydowane poparcie. Czy na pewno tego chcą obywatele, którzy tak aktywnie zaangażowali się po stronie Obamy? Czy tak wygląda na zapleczu ta osławiona amerykańska demokracja.... Niestety tak.

Jak przyjmą taką „nomicję” czarnoskórzy Amerykanie, którzy mogą poczuć się oszukani, przez „białą kobietę”, która ukradła zwycięstwo ich ukochanemu liderowi. Już w tej chwili Obama jest porównywany przez czarnych przywódców i pastorów do legendarnego Martina Lutera Kinga. Martin Luter King żył ponad 40 lat temu, a więc potrzebny jest ktoś, kto będzie bardziej współczesny i realny dla młodych ludzi, żyjących w znarkotyzowanych gettacyh amerykańskich metropolii.
Dlatego to właśnie Obama jest stawiany za wzór młodym czarnoskórym chłopcom i dziewczętom z biednych dzielnic amerykańskiej dżungli. Obama to „ktoś” („somobedy”), wzór godny naśladowania. Nie jest to tradycyjnie, „czarny” koszykarz, lekkoatleta, czy raper, ale polityk mający charyzmę i szacunek wśród wielu Amerykanów. Na jego drodze do nominacji stoi jednak „zła królowa”, czyli Hillary, osoba cyniczna i zdolna do wszystkiego, aby tylko osiągnąć wymarzoną władzę, jak zapewniają lokalni liderzy w Nowym Orleanie czy Alabamie. Jak niewiele potrzeba, aby rozpalić nienawiść w sercach potomków niewolników....
Z tego powodu właśnie nominacja „zaciętej” Hillary, przez bogatych białych demokratów-superkandydatów, może w ostateczności doprowadzić do „wojny” bratobójczej w obrębie demokratów, a w ostateczności do kolejnego zwycięstwa republikanów. Być może nawet do zamieszek na tle rasowym?
Jak zareagują mieszkańcy „murzyńskich przedmieść”, gdy biali „znowu ukradną” władzę?
Pytanie jest, kto jest dzisiaj w stanie zatrzymać Hillary, a kto Obamę, jeśli oboje przypominają dwa rozpędzone pociągi z zadań matematycznych klasy 5-tej? Pytanie jest, czy się miną, czy też pędzą po tym samym torze....

Brak komentarzy: