wtorek, 12 czerwca 2007

Eurokołchoz kontra Polska


W największej polskojęzycznej gazetce w Polsce eks-prezydent zwany pieszczotliwie preziem zaapelował, aby Polska nie wetowała układu korzystnego dla Niemiec. Przypomina mi się powiedzmy taki rok jak 1997, tuż przed przystąpieniem do eurokołchozu, gdy euroentuzjaści wmawiali biednym Polakom jacy to są: prymitywni, nieokrzesani i jak wiele mają do nadrobienia. Teza była mniej więcej taka: bierzemy to co nam dają i jeszcze dziękujemy za te ochłapy z pańskiego stołu. Inni publicyści (ci bardziej umiarkowani) twierdzili mniej więcej tak: teraz to musimy spełniać warunki unii, ale jak już wstąpimy do tego elitarnego klubu, to ho ho.. ile to nam będzie wolno.
Nio i jest ten rok 2007, teoretycznie jesteśmy pełnoprawnym członkiem eurokołchozu, ale znowu słyszymy połajanki ze strony Brukseli, że niby znowu coś tam blokujemy. Krótko mówiąc mamy się zgodzić bo jak nie to „wynocha” i tyle. Powstanie nowy eurokołchoz, ale to już bez nas. Scena jak z filmów gangsterskich lat 30-tych, tyle że to się nazywa „unijna dyplomacja” (a może raczej niemiecka dyplomacja?). To, że sobie tego nie wymyśliłem ilustruje wywiad w dzienniku z niejakim Elmarek Brokiem.
http://www.dziennik.pl/Default.aspx?TabId=209&ShowArticleId=48360

Ogólnie sytuacja wygląda mniej więcej tak: tutaj Kaczorki próbują cuś tam wyszarpać z tej wyśnionej uni, proszą i grożą, tak jak to bywa w eurokołchozie (przykładowo „wzorcowe” francuskie negocjacje w sprawie „dotacji rolniczych” doprowadzają do pasji calutki eurokołchoz, no i co, .... i nic, im wolno, bo to Francuzi, a nie Polacy). Nauczeni ostatnimi negocjami w sprawie rury i energetyki Polacy zyskują sobie francuskich eurobiurokratów, ba inne kraje o podobnej sytuacji „pierwiastkowej” deklarują ostrożne poparcie. Dzieje się naprawdę sporo. Dość powiedzieć, że polska dyplomacja męczy się ze wściekłymi Niemcami, którym wszystko wymyka się z rączek, a tu raptem jak pajacyk z pudełka wyskakuje „kolekcjoner zegarków” i stwierdza kategorycznie, że Polska nie ma żadnego interesu w „systemie pierwiastkowym”. No i co takiemu zrobić?
Niemcy już wyczuli okazję i robią dobrą prasę „socjoliberałowi”, „ja, ja, Kwaśniwski ist gut”, bo tak dobrze wyczuł interes eurokołchozu. Dobry europejczyk, wzorowy, poświęca interesy Polski dla poklepania po plecach (tak to ta osławiona polska dyplomacja wyglądała). Może Merkelowa nowy zegareczek sprezentuje magistrowi za takie przedstawienie sprawy?
O ile pamiętam przed przystąpieniem do eurokołchozu czołowi dziennikarze salonu syczeli na publicystów, którzy wytykali nieudolność negocjacyjną sld-owskich dygnitarzy (niskie limity rolne, przemysłowe i spożywcze to właśnie skutek sprzedajności sitwy, która potrafiła za jeden obiad w restauracji sprzedać co tylko cwani dygnitarze z Brukseli zażądali. Tyle artykulików na ten temat było, to nie żaden sekret przecież). Polską racją stanu było to, że opozycja nie krytykowała na arenie międzynarodowej poczynań rządzącej partii. Ale nie Kaczorom, Kaczorom nie wolno prowadzić polityki zagranicznej, a jeśli by im się coś udało to trzeba to wyśmiać, wyszydzić, zmieszać z błotem. Tak jak to robią sprzymierzone media. Jaki jest interes Polski, a kogo to obchodzi. Wszystko to jest krańcowo głupie, prawie tak głupie jak zamieszczenie przez drugiego eks-prezydenta materiałów na temat „Bolka”, a potem chybcikiem wycofanie go z dokumentów interentowych. Żenada.
To już byle Franek z Chybotlinek Wielkich byłby lepszy niż ci żałośni panowie. Jak tak dalej pójdzie, to wszyscy młodzi europejczycy uciekną do Hameryki, byle z daleka od tego koszmarnego eurokołchozu.

Brak komentarzy: